Kilka słów o mnie

Kim ja właściwie jestem? Hmm... Może zacznijmy od tego kim byłam, a może nawet jeszcze wcześniej...
Dawno, dawno (ale bez przesady!) temu moja mama, zamroczona miłością do mojego taty, opuściła rodzinne Podbeskidzie, na rzecz wyjątkowo płaskiej części Podkarpacia. I tak oto ja, w połowie krwi, ale sercem całym Bielszczanka, urodziłam się na tej, moim góralskim genom nieprzyjaznej, ziemi. Chyba od zawsze byłam trochę dziwadłem i nic dziwnego, że nigdy nie odnajdowałam się w babskim towarzystwie. No bo, o czym tu gadać z dziewczynami, kiedy wyżej od najmodniejszych sukienek ceniłam sobie mój workowaty kombinezon speleologiczny, zamiast marzyć o pięknym makijażu, z rozrzewnieniem wspominałam każdą wycieczkę, po której ze skóry trzeba było zmywać warstewkę błota, kurzu i potu, a wymyślne fryzury, zastępowałam mocno ściśniętym warkoczem, który nie przeszkadzał w przedzieraniu się przez zarośla.


Dochodził do tego fakt, że choć moje serce od zawsze mieszkało w górach, moja reszta musiała wegetować na totalnej, jakby Pan Bóg poziomicy przy stworzeniu używał, płaszczyźnie. Chyba 100% moich tamtejszych znajomych, czuło się na tej, zbyt dla mnie równej, ziemi dobrze, dlatego nie znajdowałam wśród nich zrozumienia, kiedy mnie ciągle gdzieś gnało. W tej sytuacji moimi najlepszymi przyjaciółmi zostały osoby, na co dzień oddalone ode mnie o jakieś 330 km. Moi kuzyni - dwójka kompletnych wariatów, z którymi budowałam szałasy, obdzierałam kolana i wdrapywałam się na drzewa. To oni pierwsi zmienili moje życie w pasmo szalonych przygód.
W końcu, po wielu latach, udało mi się przeprowadzić trochę bliżej moich kochanych gór i przy okazji studiowania, realizować swoje pasje. Miałam wielkie plany podróżnicze, wspinaczkowe i ogólnosportowe, w których nie mieścił się nikt inny, oprócz ewentualnego psa - uważałam, że żaden człowiek nie byłby w stanie znosić mojego szaleństwa na dłuższą metę. Moim marzeniem było zostać starą panną, ale żeby nie było tak żałośnie, zamiast persa miał być owczarek niemiecki :D


I właśnie wtedy, kiedy w końcu wszystko zaczynało się układać po mojej myśli, zjawił się Mąciciel. Miał w oczach coś, co nie pozwalało o Nim zapomnieć, nawet na 10 kilometrze moich biegów przygotowujących mnie przecież do samotnych podróży. Później okazało się, że to po prostu ten sam gatunek szaleństwa.
No i jak to zwykle w życiu bywa, okazało się, że moje plany bez kompana są guzik warte, a że i On miał całkiem fajne pomysły, jakoś to pogodziliśmy i dalej ruszyliśmy już razem.


Po roku kupiliśmy nasz pierwszy dom - Marabut, model Baltoro, który do dziś jest miejscem, gdzie czujemy się chyba bardziej u siebie, nawet niż we własnym mieszkaniu (mimo, że miejsce gdzie go stawiamy, przeważnie nie jest naszą własnością).
Aż w końcu, po tym jak zdobyliśmy razem wiele małych i dużych szczytów (o czym na pewno nie omieszkam opowiedzieć), nasze stopy stanęły na tym dla nas najważniejszym - mimo że ciężko nazwać go nawet górą - Dębowcu, gdzie pobraliśmy się w przeuroczej, drewnianej kaplicy.


Tym oto sposobem, życie zatoczyło krąg, niczym w tanim romansidle i wylądowałam w Bielsku ;)
Bardzo niedługo po tym pojawiło się pierwsze Guziątko, które zamiast zniweczyć nasze podróżnicze ambicje, wyniosło je na zupełnie inny poziom. Poziom, na którym wymagana jest świetna organizacja (w czym nigdy nie byliśmy dobrzy - nieraz zdarzało nam się ruszać na wycieczkę wieczorem) i bardzo dużo samozaparcia (a niestety oboje jesteśmy "lekko" leniwi), ale na którym zgarnia się takie bonusy, o których bez małej nawet nam się nie śniło.
Za niedługo urodzi się nasze drugie maleństwo, a my nie mamy zamiaru odpuszczać. Już teraz ma z nami przegwizdane - średnio raz na tydzień buja się w moim brzuchu po górach i przez chwilę było już nawet w jaskini.
No więc jestem przede wszystkim żoną i mamą, ale jednocześnie, mimo że wypadałoby już trochę spoważnieć, nadal mam bzika na punkcie gór i wszelkiego rodzaju podróżowania. Teraz mogę już z ręką na sercu powiedzieć, że najlepiej wędruje się z rodzinką, choć dziecko to nie zawsze łatwy towarzysz podróży. I właśnie głównie o tym będzie ten blog - że da się chodzić z dzieckiem po górach (i nie tylko) i przede wszystkim o tym, że warto to robić ;)


Komentarze

Popularne posty