Top 5 (darmowych!) atrakcji polskiego wybrzeża, według Karolinki

Baaaardzo długo milczałam. Wypadałoby teraz wyrazić pokorną skruchę, ale wiecie co? Nie żałuję! Już tłumaczę dlaczego.
Ostatnie dwa tygodnie były poświęcone tylko i wyłącznie mojej rodzince. To znaczy wszystkim jej członkom, czyli również mi. Także, jeśli już był czas, by wziąć laptopa na kolana, zamieniałam go na książkę, która zbierała kurz przez dwa miesiące, bo wcześniej nie miałam kiedy do niej zajrzeć. 
Takiego czasu, było jednak niewyobrażalnie mało. I to dobrze. W zamian za to było całe mnóstwo chwil, które w końcu mogliśmy spędzić razem. Tak naprawdę razem. A nie jak to zwykle bywa w roboczym tygodniu - niby w obrębie tych naszych, skłaniających do bliskości, 24 metrów kwadratowych, a jednak myślami zupełnie gdzie indziej... 
Czy odpoczęłam? To już inna kwestia, o której opowiem w następnym poście o naszych nadmorskich wojażach.


Dziś, coś dla rodziców, którzy tak jak my, postanowili wywieźć swojego, za małego na większość atrakcji, szkraba nad Bałtyk. Nie byłam w każdym miejscu nad polskim morzem, ale spodziewam się, że wszędzie do zobaczenia jest mniej więcej to samo, co w okolicach naszego pobytu. Motylarnie, oceanaria, papugarnie, latarnie i inne wspaniałe parki rozrywki, na które wydamy majątek. Wszystko fajnie, w końcu jesteśmy na wakacjach. Jest jednak taki wiek, w którym dzieci zupełnie tych "niesamowitości" nie docenią i efekt będzie jedynie taki, że wyjdziemy ubożsi o kilkadziesiąt złotych. Wiek ten ma jednak zasadniczą zaletę - bezbrzeżny zachwyt nad najprostszymi rzeczami, w których my, dorośli zupełnie już nie potrafimy dostrzec niczego nadzwyczajnego. Poniżej przedstawiam więc 5 atrakcji bałtyckiego wybrzeża, które moja półtora roczna córka, poleciłaby swoim rówieśnikom.


5. Stara łódź rybacka na skrzyżowaniu. 
Podobny obiekt znajdziemy chyba w każdym nadbałtyckim kurorcie. Któregoś popołudnia, kiedy mój małżonek oddawał się mundialowemu szaleństwu, z innymi przedstawicielami płci męskiej, my dwie kobietki, pozostawione same sobie, udałyśmy się na spacer. Bez wielkich nadziei zaproponowałam małej, żebyśmy podeszły zobaczyć łódkę. W życiu bym się nie spodziewała, że będę ją stamtąd zabierać siłą. Jedyny mankament tego miejsca, to spora ilość samochodów, ale domyślam się, że kiedy władze miejscowe dekorowały Pogorzelicę tym rybackim akcentem, nikt nie wpadł na to, że tak bardzo może się on spodobać małym dzieciom. Może dobrym pomysłem, byłaby kolejna łódka, w innym miejscu, wkomponowna w plac zabaw?
4. Fontanny w Rewalu. 
Na Plac Wieloryba w Rewalu udaliśmy się, żeby pokazać małej - jak sama nazwa wskazuje, -wieloryby. Karolcia spojrzała na monstrualne walenie bez entuzjazmu, po czym podreptała swoim sprintem półtoraroczniaka w stronę czegoś, co nam oczywiście wydało się niczym szczególnym. No przecież fontanna jest w co drugiej, choć trochę turystycznej miejscowości... I właśnie to jest najlepsze! Jeśli do Rewala Wam nie po drodze, na pewno znajdziecie podobne atrakcje zupełnie niedaleko od miejsca, gdzie postanowiliście spędzić urlop.


3. Dziurawe drzewo w Trzęsaczu.
Trzęsacz słynie z przepięknego klifowego wybrzeża, na którym sterczy samotna ściana, obróconego w ruinę przez Bałtyk, kościoła. Znajdziemy tam również nową świątynię, także wartą uwagi, pałac i piękne dworskie zabudowania. Półtoraroczne dziecko ciężko jednak zafascynować bogatą historią i architekturą tej urokliwej miejscowości. Platforma widokowa również zainteresowała naszą córę tylko na chwileczkę. I kiedy nastawiliśmy się już na szybką fotę pod ruinami i powrót do Pogorzelicy, Karolcia odkryła w Trzęsaczu coś dla siebie. Tuż obok słynnej ściany kościoła, stoi stare, podratowane śrubami drzewo - a właściwie jedynie fantazyjnie powyginany, suchy pień pusty w środku. Następne pół godziny spędzilliśmy na zmiany pilnując małej wbiegającej przez jedną dziuplę i wybiegającej drugą. Musieliśmy być niesamowicie kreatywni, żeby zabrać ją stamtąd i na czas wrócić na obiad.
2. Borówki.
Kiedy nasza pociecha wyciągała miseczkę, nie było zmiłowania. Bez względu na porę dnia, pogodę i wszelkie inne okoliczności, któreś z nas musiało iść z nią na borówki. A raczej za nią, bo jeśli nie pozbieraliśmy się od razu, po prostu ruszała na jagodowe żniwa samotnie. Ponieważ nasz obóz stał w środku lasu, po dwóch dniach bezbłędnie rozpoznawała, na których krzaczkach rosną jej ukochane, a przez nas znienawidzone, permanentnie brudzące buzie i paluszki owocki. Co ciekawe, zbieranie na zapas wcale nie pomagało w utrzymaniu dziecka chodź przez chwilę w okolicach namiotu. Myśleliście, że chodziło o jedzenie? Błąd! Jakże przyziemnym zajęciem jest zwyczajna konsumpcja w porównaniu do poczucia spełnienia, satysfakcji i (w końcu! po półtorej roku życia) odrobiny niezależności od starych. Mam tylko nadzieję, że ta zbieracka pasja nie zgaśnie i kiedyś, gdy doczekam się owoców we własnym ogrodzie, mała będzie je zbierać z równie żarliwym zapałem.


1. Plaża.
I na pierwszym miejscu, bezkonkurencyjnie, to, po co ruszamy nad morze, czyli szeroko rozumiana plaża. Mam tu na myśli zarówno największą piaskownicę, jaką nasze dziecko w życiu widziało, jak i lodowatą wodę, w której, ku mojemu przerażeniu, bez przerwy maczało pupę. Jeśli tak jak nam przed wyjazdem, wydaje Wam się, że będziecie sobie spokojnie czytać książkę, patrząc jak pociecha kopie dołek, to grubo się mylicie. Kursy na trasie: Morze - Suchy Piasek wykonywane są średnio co kilka minut. Nie łudźcie się też, że jeżeli temperatura wody będzie powodowała ból, jakby walec najeżdżał Wam na stopę, to nie będziecie musieli w niej stać pilnując, żeby malec nie próbował samodzielnej nauki pływania. Wszystko to jednak wynagradza zachwyt w tych małych oczkach, jakiego nie zobaczycie u żadnego starszego dziecka.

Dużym powodzeniem cieszyły się również wycieczki rowerowe, granie w piłkę i obserwacja zwierzątek, wśród których największym zainteresowaniem obdarzone zostały... ślimaki. 
Muszę powiedzieć, że to były chyba najtańsze wakacje z dzieckiem, jakie ktokolwiek na świecie odbył. A jednak myślę, że czas, który spędziliśmy razem na tych prostych czynnościach, był dla małej dużo bardziej wartościowy, niż gdybyśmy urządzili sobie maraton po tych wszystkich horendalnie drogich elementach miejscowej infrastruktury turystycznej. Jeśli więc urlop wciąż przed Wami, nie szukajcie wielkich i obleganych atrakcji. Czasem wystarczy zaciekawić dziecko najprostszymi rzeczami i po prostu poświęcić mu czas. Czy jest na to lepsza pora niż wspólne wakacje?

Komentarze

Popularne posty