Wypad w Bieszczady dla kompletnych wariatów - część czwarta

Co tu robić w Zatwarnicy? Czyli Chata Bojkowska, Wodospad Szepit i Dwernik-Kamień.

Po dwóch dniach tułaczki dzikimi dolinami pod Otrytem, odczucia, gdy wreszcie doczłapaliśmy do Zatwarnicy, mogłabym porównać z tymi, które zalewają serducho, kiedy po długiej nieobecności wraca się do ukochanego domku. Żal więc byłoby tak po prostu od razu ruszyć w dalszą drogę. Na szczęście ta maleńka wioseczka ma w zanadrzu jeszcze jeden przekonujący argument, by spędzić tam kolejny dzień.


Spod kościoła udajemy się żółtym szlakiem w kierunku Suchych Rzek, a następnie przy przystanku PKS odbijamy w oznaczoną zielonym kolorem ścieżkę historyczno-przyrodniczą "Hylaty". Po lewej zobaczyć można zobaczyć niewielki ślad tego, jak wyglądała Zatwarnica, zanim dosięgnęła ją wojenna zawierucha. Stoi tu zrekonstruowana chata bojkowska, w której urządzono Izbę historyczno-regionalną. Muzeum nie jest może zbyt okazałe, za to zrgomadzone tam eksponaty doskonale prezentują kulturę i tradycje ludności zamieszkującej jeszcze do niedawna te tereny, a chwilka poświęcona na zwiedzanie będzie wspaniałym uzupełnieniem wycieczki do Krywego i Tworylnego. Warto tu wstąpić, szczególnie, że obiekt ten udostępniany jest zupełnie za darmo.
Kawałek dalej możemy zobaczyć kolejną osobliwość Zatwarnicy, tak zwaną kiwajkę - niewielki szyb, gdzie na małą skalę wciąż wydobywa się ropę naftową.
Po niespełna 20 minutach docieramy do pierwszego celu naszej wędrówki - największego pod względem wysokości wodospadu w Bieszczadach.


Według nieco przestarzałych tablic informacyjnych Szepit ma zaledwie 8 metrów wysokości, a w rzeczywistości zapewne jeszcze mniej i ciężko mu równać się z takimi kolosami jak Siklawa, Wilczki czy Wodospad Kamieńczyka. Niemniej jednak nie można można mu odmówić uroku i grzechem byłoby tu nie wstąpić, będąc w pobliżu.
Z tego co udało mi się dowiedzieć, tuż po naszym wyjeździe ziemno-drewniane schody prowadzące nad potok, które całkiem zadowalająco komponowały się z dziewiczym otoczeniem, zastąpione zostały nowoczesnymi i metalowymi, które niestety przypominają bardziej zejście na peron dworca kolejowego, niż nad bieszczadzką rzeczkę. Na pewno dzięki temu, wędrowanie do tego uroczego miejsca stało się bezpieczniejsze i łatwiejsze, na przykład dla małych dzieci. Coś za coś. Ja jednak, nawet będąc już mamą, wolałabym tę starszą wersję.


Na niebie zaczęło pojawiać się coraz więcej stalowoszarych obłoczków, więc zostawiliśmy ten nastrojowy zakątek i ruszyliśmy dalej zieloną ścieżką, by zdążyć przed ewentualną niepogodą. Szlak za wodospadem to już tylko las, cisza i my. Na całej jego długości nie spotkaliśmy już ani jednej ludzkiej duszy. Może to wina pogody, a może po prostu Dwernik-Kamień przegrywa z kretesem walkę o zainteresowanie urlopowiczów z pobliskimi Połoninami? Jeśli tak, to zupełnie niesprawiedliwie.
Niech nie zmyli Was niepozorny rozmiar tej góry i jej mała, w porównaniu do innych szczytów, popularność. Z wierzchołka Dwernika rozpościera się jedna z najpiękniejszych bieszczadzkich panoram. Zobaczymy stąd pobliskie Połoniny, Tarnicę, pasmo Otrytu i dolinę Sanu, a przy dobrej widoczności i pomocy lornetki nawet Jezioro Solińskie - wszystko, co szanujący się turysta powinien zobaczyć w Bieszczadach - na jednym szczycie, po zaledwie 2 godzinach marszu. Co najlepsze ścieżka przyrodniczo - historyczna "Hylaty", którą wdrapiemy się na tę niewielką górę poprowadzona jest w postaci pętli. Nie wiem jak Wy, ale ja nienawidzę wracać tą samą drogą, którą przyszłam, dzięki czemu, duża część moich spacerów (zanim stałam się szczęśliwą posiadaczką nawigacji GPS) kończyła się nadkładaniem sporej ilości kilometrów. Tu tego problemu nie ma. Jeśli kogoś miałby zaboleć powrót po własnych śladach, zawsze może ruszyć drugą częścią ścieżki. A z pewnością warto. Po drodze czeka na nas wiele przystanków z tablicami informacyjnymi. Zobaczymy między innymi ciekawe formy skalne oraz okopy z I wojny światowej.
Szczyt Dwernika jest ciekawy nie tylko ze względu na przepiękne widoki, ale również na specyficzną budowę geologiczną. Składa się on z trzech odrębnych grzęd skalnych, pomiędzy którymi, według miejscowych podań, znajdować się miały stajnie, gdzie lokalni rozbójnicy przetrzymywali zrabowane konie i bydło, przed wywiezieniem ich na Węgry, w celu sprzedaży.
Inna legenda tłumaczy skąd wzięła się dwuczłonowa nazwa tej góry i wieńczące grań oryginalne wychodnie skalne. Opowiada ona tragiczną historię rycerza Dwernika zakochanego w pannie o imieniu Łopieńka, która niestety była już przyrzeczona dla innego mężczyzny - Juraszka. Jedynym honorowym wyjściem dla młodego rycerza było porwanie ukochanej dziewczyny w noc sobótkową. Tak też uczynił, a Łopieńka zgodziła się zostać jego żoną. Ich szczęście nie trwało jednak długo. Kiedy Dwernik wyruszył, by sprawdzić ludzi wypasąjacych jego owce na Połoninie Wetlińskiej, wściekły Juraszko podążył za nim. Gdy tylko nadarzyła się sposobność i rycerz przystanął by odpocząć, tamten strzelił do niego z kuszy, tchórzliwie pozostając w ukryciu. Aby zatuszować swoją zbrodnię pochował Dwernika na szczycie wzgórza, a w tym miejscu w ciągu jednej nocy spod ziemi wyrosła skała.


Droga w dół to następne 2 godzinki, choć wprawiony turysta pokona ją zapewne szybciej. Trasa miejscami bywa lekko stromawa i nawet pewnie można się tu troszkę zmęczyć, mimo to, za ten pejzaż jest to niewielka cena. Dodajmy do tego fantazyjne skałki i kompletny brak ludzi, a Dwernik-Kamień okaże się być wspaniałą alternatywą dla coraz bardziej zatłoczonych szlaków na terenie parku narodowego.

Już wkrótce...

⇨ Dzień piąty - Wędrówka ku granicom i niefortunna kąpiel z masażem - Rawki i Krzemieniec.



Komentarze

Popularne posty