Najbardziej szalona decyzja w moim życiu.

Niecały rok temu podjęłam najbardziej szaloną decyzję w swoim życiu. Ludzie, którzy się o tym dowiadywali przeważnie patrzyli na mnie albo z przerażeniem, albo z politowaniem. Ja sama wiele razy byłam przerażona i zastanawiałam się jak mogłam się tak dać omamić temu, co tak wzniośle nazywamy instynktem macierzyńskim.
9 miesięcy później, w wyjątkowo pogodną październikową noc, marzenie stało się rzeczywistością i mogłam pierwszy raz przytulić moją (trochę za) długo wyczekiwaną Oleńkę.



Jaka jest ta rzeczywistość?

Nie ma co kłamać. Dwa maluchy poniżej drugiego roku życia w jednym (bardzo małym) mieszkaniu są nie lada wyzwaniem.
Moje dziewczynki są bardzo zgodne. Jeśli są głodne to zawsze w tym samym momencie, jeśli młodsza wymaga natychmiastowego (bo inaczej będę wrzeszczeć aż zsinieje mamo!) przewijania, starsza już stoi pod drzwiami łazienki i rozpaczliwie domaga się posadzenia na toaletę. A najciekawiej robi się, kiedy zaczynają płakać w duecie. W mojej głowie pojawia się wtedy wizja mnie - wysportowanej niczym wojownik z azjatyckiego filmu akcji. Ratującej moje pociechy z opresji? Nie. Wyskakującej zwinnie przez okno i uciekającej sprintem w skarpetkach po śniegu, byle dalej od tych małych żołnierzy armii chaosu.
Jest tylko jedna rzecz, co do której moje Guziątka nie potrafią się zgodzić - pory spania.
Wolny czas stał się więc dla mnie bardzo odległym wspomnieniem, które powoli zaczyna być zjawiskiem podobnym do willi z basenem - podobno kogoś na to stać i to musi być całkiem fajne, ale osobiście nie wiem jak to jest.
Jakież wesołe stały się spacery, odkąd chodzimy na nie we trójkę.
Najpierw przygotowania. Jako pierwsza ubieram się ja - przecież dzieci nie mogą się spocić i przeziębić. (Efekt jest taki, że właśnie jestem w trakcie leczenia anginy.) Potem (po kilku przerwach na całowanie i przytulanie Karolinki, która w tym czasie średnio trzy razy się przewróci lub uderzy o meble, oraz noszenie Oli, która płacze po prostu dlatego, że płacze jej siostra) okazuje się, że Olę trzeba przewinąć jeszcze raz. Następnie ubieram Karolinę i na końcu przy wtórze niepohamowanych wrzasków (bo przecież ubieranie, to najgorsze, co może spotkać małego człowieka) wkładam Olę w chustę. Na chwilę zapada cisza. Młodsze Guziątko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (w postaci zimnego powietrza), usypia. Ale nie dajcie się zwieść. Zabawa dopiero się zaczyna. Nie ma połączenia zapewniającego większą adrenalinę, niż niemowlę w chuście i podekscytowana spacerem dwulatka.
Wychodzimy na ulicę. No dobra osiedlową uliczkę. Czasem jednak i tu trafi jakiś zbłąkany samochód. Mówię więc: "Daj mamie rękę, bo jedzie auto". Karolina wpada w panikę i nie wiedzieć czemu biegnie na drugą stronę drogi. "Wróć tu" wołam za nią i próbuję ją dogonić w stylu przypominającym trucht pingwina wysiadującego jajko. Wtedy mała stwierdza, że przy mamie faktycznie będzie jednak bezpieczniej i niespodziewanie wraca, wbiegając mi wprost pod nogi, czego nie widzę, ponieważ Ola śpiąca w chuście tworzy coś w rodzaju "martwej strefy". Potykam się więc o Karolinę, która ląduje na asfalcie. Bardzo sprawnie zbieram dziecko z ulicy i uciekam (znów z gracją pingwina) na pobocze, jednak żaden kierowca nie potrafi nigdy docenić moich starań i każdy zawsze rzuca mi piorunujące spojrzenie.
Muszę przyznać, że pewnie mogło być gorzej, bo, odpukać, Karolinka nie próbuje celowo zabić siostry. Zdarza się tylko, że przydusi ją przykrywając kocykiem, dla eksperymentu ugryzie ją w palec, albo dzieli się z nią swoim jedzeniem. Mimo to, gdyby ktoś zapytał mnie o skojarzenie do hasła "wrak człowieka", bez wahania odparłabym "ja".
Bawi mnie to, że kiedy miałam jedno dziecko, wydawało mi się, że na nic nie mam czasu... Mogłam przecież jeść, pić i chodzić do toalety, a od czasu do czasu udawało mi się nawet ogolić nogi! Obawiam się, że jeśli nagle jakimś cudem dziewczynki nie zaczną się zadowalać nawzajem swoją własną obecnością, na przyszłe Halloween nie będę musiała się przebierać za bardzo zaniedbaną czarownicę, która żyje z dala od ludzi i nie wie czym jest łazienka.
Dzięki posiadaniu dwójki dzieci poczyniłam również bardzo ciekawe naukowe odkrycia, jak na przykład, to że śmierć z powodu braku snu nie dotyczy kobiet, albo to, że mężczyzna jest w stanie spać przy każdym natężeniu dziecięcego krzyku, również w stereo.
Szczerze mówiąc, są chwile, że mam ochotę wyjść, zostawić ten cały bałagan i wrzeszczące dziewczyny i zamieszkać w lesie, żeby nikt nigdy więcej nic ode mnie nie chciał. W końcu "imidż" czarownicy już prawie mam, a kiedy patrzę na moje mieszkanie, to wydaje mi się, że jak zbuduję szałas z patyków to wystarczy, że zamiotę liście z podłogi, a i tak będę mieszkać bardziej elegancko niż obecnie.
Ale są też inne chwile...
Chwile gdy, mogę patrzeć jak Karolina, z czułością całuje siostrę.
Chwile kiedy mogę podziwiać pierwsze świadome uśmiechy mojej młodszej córeczki i usłyszeć pierwsze "kocham" z ust starszej.
Chwile, kiedy dostrzegam jak obie niesamowicie szybko się rozwijają.
Paradoksalnie, pojawienie się Oli, sprawiło, że spędzam z Karoliną więcej wartościowego czasu, niż wtedy gdy byłyśmy tylko we dwie. Zaczęłam też na nowo doceniać macierzyństwo i nauczyłam się nim cieszyć. Myślę, że gdyby nie ta decyzja sprzed niemal roku, pewnie właśnie wpadłabym w wir pracy i zupełnie przegapiłabym jak cudownie (chociaż nie łatwo) jest być mamą dwulatki.


No, a poza tym, czasem jednak zdarza się taka chwila jak teraz, kiedy mogę z całą pewnością stwierdzić, że są niesamowicie urocze i grzeczne. Dlaczego? Bo wreszcie obie śpią ;)

Komentarze

Popularne posty