Wypad w Bieszczady dla kompletnych wariatów - część druga.

Zapomniane Krywe i noc pod gołym niebem z niedźwiedziami.
 


Wiadomo, że dziś Bieszczady nie są już miejscem dziewiczym i odludnym. Setki, jeśli nie tysiące ludzi co roku wybierają je jako cel swoich urlopowych wojaży. Niekoniecznie są to te słynne, błąkające się po górach "Bieszczadzkie Anioły". Co raz częściej spotkamy tu turystę masowego, który nie szuka zadumy nad trudną historią i niesamowitą przyrodą tych terenów, a raczej fajnego miejsca, którym będzie mógł się pochwalić na fejsie. 
Nadal można jednak odnaleźć zakątki, gdzie rzadko spotkamy innego człowieka. Takim rejonem jest z pewnością pasmo Otrytu, które wygląda niczym nigdy nietknięte ludzką ręką. Nic bardziej mylnego. Wiele lat temu toczyło się tu spokojne, wiejskie życie, dopóki nie przerwała go akcja "Wisła". Mieszkańcy tych terenów zostali wtedy przesiedleni wbrew swojej woli na ziemie odzyskane i rozproszeni po wielu różnych miejscowościach, choć może niekoniecznie mieli oni cokolwiek wspólnego z działaniami UPA - przyczyną takiej decyzji polskich władz. 
Dziś po tych sielankowych, górskich wioskach zostały jedynie zarastające cmentarze, a gdzieniegdzie można trafić na resztki murów dawnych zabudowań. Są również perełki jak cerkiew w Krywem i właśnie ona stała się naszym kolejnym celem.


Jako bazę wypadową wybraliśmy Zatwarnicę. By tu dotrzeć powinniśmy byli kierować się na Ustrzyki Dolne, a następnie za Ustjanową, skręcić w prawo na Równię. Stąd, jadąc 40 km cały czas tą samą drogą, oznaczoną numerem 896, dojechalibyśmy do punktu docelowego.
Tymczasem Mapy Google, wybrały dla nas przepiękną leśną drogę po drugiej stronie Zalewu Solińskiego. Nie wiem, czemu tak bardzo im ufałam i nie tknęło mnie żeby sprawdzić, na turystycznej mapie, jak to w rzeczywistości wygląda. Po przejechaniu ponad 30 kilometrów przywitał nas błyszczący w słońcu zakaz wjazdu. Szybko sprawdziliśmy jakie mamy alternatywy, ale kiedy z naszych niespełna 20 km do Zatwarnicy, miało zrobić się prawie 50, postanowiliśmy zaryzykować jazdę poza prawem.
Na szczęście trasa okazała się przejezdna dla dość wysoko zawieszonej Carnivalki i tym oto sposobem, nasze auto awansowało do rangi campera terenowego.


Niebieski szlak rowerowy, bo nim właśnie jechaliśmy, wije się równolegle do, meandrującego tutaj mocno Sanu. Droga ta oferuje na prawdę nieziemskie widoki i mogę ją szczerze polecić, oczywiście rowerzystom. 


W końcu, po pierwszych przygodach, zaparkowaliśmy pod kościołem w Zatwarnicy. Tu zjedliśmy szybki obiadek i mimo późnej już pory postanowiliśmy ruszyć na podbój Krywego, przezornie zabierając ręcznik, śpiwory i bardzo tani "wojskowy" hamak.
Szeroka szutrowa droga, która ma nas doprowadzić do Krywego, zaczyna się właśnie pod kościołem. Prowadzi tędy niebieski szlak rowerowy, pomarańczowy szlak konny i oznaczona czerwonym kolorem, ścieżka historyczno-przyrodnicza. Po mniej więcej pół godzinie docieramy nad potok Hulski. Nad nim leżała niegdyś miejscowość Hulskie. Dziś podbno znaleźć tu można cerkwisko, cmentarz i ruiny młyna. Trzeba jednak przyznać, że sierpień, nie jest dobrym miesiącem na poszukiwanie tego typu obiektów. Teren dawnej wsi jest wtedy mocno zarośnięty i nam niestety nie udało się znaleźć tu zupełnie niczego. 
Jakieś 600 m za mostem droga rozwidla się. Idąc w lewo zobaczyć możemy przecudny wodospad. My zrezygnowaliśmy, ze względu na niebezpiecznie szybko obniżające się słoneczko.
Mniej więcej po zdobyciu niewielkiego wzgórza Ryli, szlak zaczął niknąć w wysokiej trawie. Nie ma tu wielu drzew, a co za tym idzie próżno wypatrywać jakichkolwiek oznaczeń. Jeśli nic się nie zmieniło (a z tego co wiem tak właśnie jest), pewnie i dziś, choć już dość dobrze znam to miejsce, chwilami kluczyłabym w zaroślach, wypatrując śladów ścieżki.

Radzio popełniający drugi największy błąd w swoim życiu. (Pierwszym byłam ja :D)

A teraz obiecana porada, jak nie stać się godną pożałowania ofiarą przyrody! Otóż, jeśli stoisz na wzgórzu, przed Tobą jest dolinka z bujną roślinnością, za nią następne wzgórze, na którym jest Twój cel, a szlak nie wiedzieć czemu obchodzi wyżej wymienioną dolinkę, to znaczy, że tam w dole jest dość głębokie i nieciekawie pachnące bagno. Jeśli zszedleś już na dół i wydaje Ci się, że bardziej opłaca się zmoczyć buty, niż wracać na górę, jesteś w błędzie. Oczywiście, nabyłam tę mądrość życiową, po zanurzeniu nóg do kolan w cuchnącym bajorze. Nie polecam!
Moczary okazały się zbyt ciężkim przeciwnikiem, więc i tak musieliśmy je obejść. Kiedy w końcu dotarliśmy pod cerkiew, było już późno, a my byliśmy dość zmęczeni i mokrzy. Wystarczyło więc pozostawione przez kogoś miejsce na ognisko i trochę drewna, żeby w naszych szalonych głowach pojawił się pomysł rozbicia obozu. Biorąc pod uwagę, że tereny te obfitują w sporą zwierzynę, w tym niedźwiedzie i to, że jeśli gdzieś na świecie miałoby straszyć to Krywe, że względu na swoją tragiczną historię, jest miejscem do tego idealnym, był to plan mocno nierozsądny, żeby nie powiedzieć absurdalny. Nie żałujemy jednak ani trochę.


Ruiny cerkwi nie zawiodły naszych oczekiwań. W świetle zachodzącego słońca opustoszała miejscowość wydała się nam magiczna i może właśnie to przechyliło szalę na korzyść tego niedorzecznego biwaku. Niektórzy mówią, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach. Czy można jednak w jakikolwiek sposób porównać tereny tak różne, jak skaliste szczyty najwyższych partii tych gór, niemal bezkresne wody Jeziora Solińskiego i tę otoczoną ciszą i niewielkimi pagórkami dolinkę?
Nie sądzę, że jest to miejsce dla każdego. Żeby docenić urok Krywego potrzeba wrażliwości i wyobraźni, która pozwoli zrozumieć ile łez wchłonęła ta ziemia.
Piękna musiała być to wioska. Maleńkie chałupki postawiono nad brzegiem leniwie płynącego potoczku Krywiec, przy jego ujściu do Sanu znajdował się dwór, a nad tym wszystkim górowała wzniesiona na szczycie wzgórza Diłok cerkiew. Spokojne życie przerwała wojna, a po jej zakończeniu wysiedlenia. Najpierw mieszkańców objęła deportacja na Ukrainę, ale wówczas większości udało się ukryć w lasach. Rok później wkroczyły tu polskie wojska i wysiedlając około 320 pozostałych osób, a następnie paląc ich dobytek, zakończyły historię Krywego. Jedynym śladem, pozostałym po toczącym się tu życiu, była samotna świątynia na wzgórzu. Pozostawiona sama sobie, padła jednak szybko łupem szabrowników, którzy by zatrzeć ślady włamania, podłożyli pod nią ogień.


Dziś cerkiew, stojąca obok niej dzwonnica, jak i pobliski cmentarz zostały objęte ochroną gminy, która dba, by nie pochłonęła ich bujnie w tym miejscu rosnąca roślinność. W dolince Krywca uważny podróżnik zaobserwuje ślady dawnej miejscowości - podmurówki domów, piwniczki i zdziczałe drzewa owocowe. Nad brzegiem Sanu znajdują się również ruiny dworu i tartaku.
Po zachwytach nad tym cudownym miejscem przyszedł czas na odrobinę survivalu. Zrobiliśmy więc herbatę z rosnącej w dolince mięty i wody z potoczku, zjedliśmy skromną kolację, gdyż należało zacząć oszczędzać jedzenie i zbudowaliśmy sobie takie oto, widoczne poniżej, królewskie łoże. Nie zabrakło również "ostrokołu" z gałęzi, co by nic nas przypadkiem po ciemku nie nadepnęło.
Najciekawszym przeżyciem tej nocy były odgłosy pluskającego się w potoczku jakiegoś sporego zwierzęcia. Zaspanemu człowiekowi w pierwszej kolejności staje przed oczami obraz ogromnego włochatego niedźwiedzia, kulturalnie myjącego łapki, przed smacznie śpiącym nieopodal posiłkiem. Ale może był to tylko jeleń? Odwróciłam głowę, by skontrolować, czy ognisko płonie dalej na tyle mocno, by odstraszyć ewentualnych drapieżnie nastawionych gości. Tuż przy mojej twarzy była największa żaba jaką w życiu widziałam. Bezczelna ewidentnie miała chrapkę by wpakować się do naszego ciepłego wyrka. Odepchnęłam ją lekko, bo nie miałam zbytniej ochoty dzielić łoża z zimnym płazem, a ona nawet nie poskoczyła! Była chyba na to zbyt gruba. Obrażona odeszła wolnym żabim krokiem w swoją stronę. Ja zerknęłam jeszcze na żarzące się drewno i usnęłam z powrotem.

Grunt to dobra izolacja od gruntu ;)


Dzień trzeci - otulone zielenią Tworylne i powrót do cywilizacji.

Komentarze

Popularne posty